............
Był sobie klient. Typ spod sypiącego się bloku, wyznawca trzech pasków na odzieży i właściciel firmy budowlano-wszystkorobiącej. Zamówił oklejanie samochodu. Nie. Samochód to za dużo powiedziane. Oklejanie zielonego złomu, o! Projekt wykonany, wysłany na maila z wyceną, całość zaakceptowana, termin oklejania wybrany. Póki co jest git. Przychodzi jednak dzień zabawy i klienta z rdzą na kołkach nie widać i nie słychać. Mówi się trudno, może coś wypadło, na przykład silnik z podwozia. Poczekałem dni kilka na kontakt ze strony klienta, ale w eterze cisza. Znudzony czekaniem namaziałem maila z propozycją kilku kolejnych terminów. Nadal cisza. Po dniach paru jeszcze odczekanych dzwonię i przedstawiam sytuację klientowi w słowach delikatnych, że folia jest gotowa, w pierwszym terminie pana nie było, w kwestii innych zaproponowanych w wysłanej wiadomości nic pan nie odpowiedział. Jako odpowiedź usłyszałem: NIE WIESZ, PO CO <VR\/\/@ MASZ TELEFON?! JA NIE MAM CZASU <VR\/\/@, CZYTAĆ MAILI!!. No, delikatny typ. Czyli trzeba się zniżyć do poziomu zamrażania głosem. Zatem: po pierwsze, nie <VR\/\/@. Po drugie, po co zatem panu mail na wizytówce, skoro nie czyta pan otrzymywanych wiadomości. Dalej poszło już w miarę ugodowo...
............
Przyjechał sobie klient. Chciał, aby okleić mu koguta. Aby uniknąć dwuznaczności, doprecyzować muszę, że mowa o tym samochodowym, na dachu umieszczanym. Klient ów reprezentował jedną z najbardziej poszkodowanych (cichy śmiech) grup zawodowych w tym kraju - taksówkarzy nękanych przez lepszą i tańszą konkurencję.
Przybył nie sam. Przyjechała z nim żona. I to chyba za karę, bowiem chciała jak najszybciej od nas uciec (lub od niego). Przy omawianiu tak prostej rzeczy, jak kilka liter z czarnej folii spędziliśmy z typem bite dwie godziny. Na każdym, nawet najprostszym pytaniu zawieszał się na kilka minut, w czasie których wydawał z siebie takie zombiacze yyy.... Po prostu człowiek - roślina - myśl konająca. Na jego brak reakcji pomagały jedynie ciosy wymierzane przez małżonkę. Choć dzięki nim się budził, to niestety nie leczyły braku zdecydowania. Niemniej coś udało się dogadać. Do koguta doszły jeszcze naklejki na szyby.
Na umówioną godzinę (ok. 10 rano) klient oczywiście się nie zjawił. Zgodnie ze wszystkimi znakami na niebie i ziemi pojawił się na pięć minut przed zamknięciem oraz klasycznie wymagał, aby mimo późnej godziny zabrać się za dzieło klejenia. Sorry Batory, zapraszamy w kolejnym wolnym terminie za trzy dni.
Za drugim podejściem zjawił się o czasie. Standardowo ponarzekał na jakość oklejenia koguta. Miał pretensje, że spod folii widać stare przebarwienia na włączonym świetle, gdzieś jakąś rysę widzi i takie tam standardowe narzekania. Na nic tłumaczenia, że oklejanie starych i zniszczonych kawałków plastiku nie sprawi, iż zaczną wyglądać niczym nówki nieśmigane. Takie cuda tylko na nowych elementach możliwe. Jednak to jeszcze nie był koniec.
Elementu, który miał zdemontować, aby dało się okleić tylną szybę (strasznie dużo zakrywający kawał plastiku) oczywiście nie zdemontował, bo ja garażu nawet nie mam, a pod blokiem coś robić to wstyd. Na domiar złego i nie przyjemnego na siłę "pomagał" nam przy klejeniu, pracę tym samym jeszcze bardziej utrudniając i wydłużając. Ech...
Po jego wizycie zastanawiamy się nad zmianami w cenniku oklejania pojazdów. Wstępnie takie mamy nowości:
- patrzenie monterom na ręce - +10% do ceny końcowej
- patrzenie monterom na ręce i komentowanie - +20% do ceny końcowej
- pomaganie w klejeniu - +50% do ceny końcowej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz