19 sie 2020

Nie wiem o co cho.... Czyli jak to jest z tymi klyentami w agencjach reklamowych. I

W latach dawno minionych, kiedy w rok po zakończeniu szkoły średniej (technikum na jakże wdzięcznym profilu technika elektronika, który z człowieka robił teoretyka bez krzty praktyki), udałem się dni otwarte tegoż publicznego przybytku ku poprawie edukacji młodzieży postawionego. Od jednego z tamtejszych nauczycieli przedmiotów zawodowych usłyszałem pełne dezaprobaty i braku wiary w młodych słowa dotyczące uczniów wybierających studia humanistyczne po technikum, a także niezwykłą zagwozdkę tego belfra o tym, co człowiek może robić po takiej edukacyjnej mieszance. No chyba nic? Cóż... jak akurat wybrałem filologię polską... Dzięki temu mogę jednak udzielić odpowiedzi: taki człowiek robić może w branży reklamowej. Wie, jak ciekawie napisać tekst reklamowy, umie zlutować ze sobą elementy reklamy świetlnej, a niekiedy i taką zaprogramować, a co najważniejsze - wie gdzie młotkiem w drukarkę wielkoformatową przyfastrygować, gdy ta odstawia fochy i paskuje wydruk.

Praca ogólnie cud miód. Szczególnie w małej firmie, gdzie można pobawić się niemal na każdym stanowisku; od doradcy klienta i projektanta, przez montażystę i specjalistę od oklejania aut, po księgowego i starszego konserwatora powierzchni płaskich. Zawód ten, podobnie jak i inne, ma swoje zalety i wady. Zalety już wymieniłem. Do wad należy stres, liczne nieprzekraczalne terminy, jeszcze ciut stresu i klienci. Szczególnie ci ostatni bywają niekiedy solą na rany (ale tak miewa chyba każdy, kto na co dzień ma kontakt z inną osobą po drugiej stronie lady). Oczywiście nie wszyscy są złem wcielonym. Niektórzy są jeszcze gorsi! Niemniej stanowią wyraźną, acz zapadającą w pamięć mniejszość wartą opisania. 

A! Wszelkie podobieństwa osób, firm i innych takich do osób oraz instytucji fikcyjnych są zamierzone, a wręcz celowe!


............


Klient odbiera dosyć spore zamówienie, w skład którego wchodzi między innymi pieczątka. Patrzy na ów stempel, uruchamia zwoje myślowe, widać jak para z uszu leci od ciężkiej pracy i po dłuższej kontemplacji rzecze:
- Coś z tą pieczątką jest nie tak. Nie ma nazwy firmy.
- Przy składaniu zamówienia dokładnie Pan powiedział, co ma się znaleźć na pieczątce i nie było tam nazwy firmy.
- No ale nie ma jej tu. Dlaczego?
- Ponieważ taki projekt Panu wysłałem i taki projekt Pan zaakceptował. Jeżeli chce Pan pieczątkę z nazwą firmy, to będę musiał zrobić nową na większym automacie. Na tym modelu niestety nie uda się zmieścić wszystkich informacji.
- No dobra....

I przyznam szczerze, bez bicia, że klient mnie tym nie zdziwił. Pomimo otrzymania z projektami dokładnej wyceny, na późniejszych etapach kilkukrotnie prosił o dokładną wycenę.


............


Klient zamówił naklejki. Bardzo proste. Jedynie kilka cyfr wyciętych z folii, które można zrobić w miarę szybko, gdyż najpóźniej dnia następnego musiałby je wykleić na konkretne szafki. Trochę się zdziwiłem, gdy przy odbiorze miał pretensje, że wspomniane naklejki nie są sztywne. Starość? Ogłuchłem? Pamięć nie ta? A może przestałem ogarniać kuwetę? Nic z tego. Reszta ekipy z firmy również słyszała dzień wcześniej, że ten jegomość chciał naklejki. A może to on przybył z innego wymiaru, w którym to u innego mnie zamówił właśnie tabliczki zamiast naklejek?

Brak komentarzy: